Opowiadanie Pirat z Megalopolis

Mężczyzna w czarnym garniturze przemierzał ulicę, starając się nie zwracać uwagi na posępny krajobraz. Podmiejskich slumsów można było nie lubić z wielu powodów, lecz jego kłuła w oczy przede wszystkim tutejsza “architektura”. Otaczające go zewsząd kontenerowe baraki mieszkalne, postawione swego czasu w slumsach w ramach jednego z Unijnych programów socjalnych, uważał wręcz za kwintesencję ludzkiego upodlenia. 

Upodlenia, podkreślanego przez wszędobylskie, ordynarne graffiti. Przez zalegające pomiędzy blaszakami hałdy śmieci, błotniste kałuże, ludzkie oraz zwierzęce odchody. Przez sklecone naprędce budy, pokraczne sklepowe rudery, bijące blaskiem jarzeniowych szyldów stragany. Ludzkiego upodlenia, o którym przypominały piętrzące się w tle na wpół zawalone kamienice, stanowiące jedną z nielicznych w okolicy pozostałości po dawnych, lepszych czasach.

Budowle sprawiały wrażenie pustostanów, lecz przemykający między nimi mężczyzna w czarnym garniturze doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko pozory. Bo choć na pogrążonych w mroku nocy ulicach od dłuższego czasu nie spotkał żywego ducha, to jego wewnętrzne czujniki ruchu wskazywały, że slumsy aż roiły się od “tubylców”. I wystarczyłoby, aby wyważył pobliskie drzwi, zajrzał za róg, albo zszedł do kanałów, a bez wątpienia zastanie tam jakiegoś lokalnego obszarpańca. 

Informacja o jego przybyciu rozeszła się wśród mieszkańców slumsów z szybkością transferu światłowodowego. Przekazywana z ust do ust informacja sprawiła, że tętniące przeważnie o tej porze życiem alejki, uliczki i place, błyskawicznie opustoszały. “Wszystkie te wychudzone, żałosne kreatury, ukryły się głęboko w swych norach i teraz modlą się w duchu o to, abym tylko zostawił ich w spokoju”, podsumował swe przemyślenia. 

Mężczyzna w czarnym garniturze znał się na tyle aby wiedzieć, że unicestwienie kilku lokalnych rzezimieszków sprawiłoby mu sporo radości. Do slumsów przybył jednak bynajmniej nie po to, aby mordować zamieszkujących slumsy degeneratów. Miał tu konkretne, nie cierpiące zwłoki zadanie do wykonania. Zadanie powierzone mu przez najwyższą możliwą instancję w Megalopolis – unijną super SI powszechnie nazywaną przez ludzi z Centrali “Macierzą”. 

Misja była dla zleceniodawcy na tyle istotna, że do jej realizacji wybrano właśnie jego – budzącego powszechną grozę “Agenta”. A wybór kogoś takiego jak on, w zasadzie gwarantował sukces. Gwarantował, że bez skrupułów, bez zadawania pytań, bez dodatkowych komplikacji odnajdzie kogo trzeba i zrobi z nim co mu kazano. Że wyeliminuje osobnika, którego czym prędzej należało wyeliminować. “Wyeliminować dla dobra ludzkości”, przypomniał sobie zawarte w rozkazie stwierdzenie. 

– Ej ty, w garniturku! – dobiegający z głębi alei okrzyk, wyrwał Agenta z zadumy. – Do ciebie kurwa mówię, blaszany łbie! 

Mężczyzna w czarnym garniturze zatrzymał się, nieśpiesznie obejrzał przez ramię. Widok uzbrojonego, łysego dryblasa, zamiast go przestraszyć wywołał tylko uśmiech na jego ponurej twarzy. Już od pierwszej chwili było dla niego oczywiste, że ten wygolony na zero, wytatuowany w spiralne wzory, naszpikowany implantami mężczyzna był członkiem jednego z licznych, lokalnych gangów. Wiedział także, że jeśli ktoś taki go zaczepił, to musiał być przygotowany absolutnie na wszystko. 

– No i co tak się kurwa…? – zaczął gangster, lecz malujący się na twarzy Agenta uśmieszek musiał wprawić go w zakłopotanie. – Co się tak kurwa szczerzysz?!

Mężczyzna w czarnym garniturze niemal fizycznie czuł, jak z sekundy na sekundę topnieje pewność siebie napastnika. Z rosnącym niepokojem patrzył, jak tamten z trudem przełyka ślinę, jak cofa się o krok, jak drży trzymająca broń ręka. Poważnie się obawiał, że gangster może się jeszcze rozmyślić. A gdyby tak się rzeczywiście stało, poczułby ogromne rozczarowanie. Naprawdę liczył na to, że w okrytych złą sławą slumsach znajdzie się ktoś, kto pomimo reputacji Agenta odważy się rzucić mu wyzwanie. 

– W czym mogę pomóc dobry obywatelu? – zagadnął, starając się sprowokować napastnika protekcjonalnym tonem. – Jakiś problem?

Wmontowane w ciało Agenta sensory potwierdziły, że jego zachowanie odniosło pożądany skutek. Strach momentalnie ustąpił miejsca wściekłości i gangster znów był gotowy rzucić się na niego z dziką furią. A gdy w kolejnej chwili zobaczył, jak tamten sięga do umieszczonego na skroni implantu i aplikuje sobie sporą dawkę bojowego neurostymulantu, wiedział już, że konfrontacja jest nieunikniona. Wiedział, że rozrywka go nie ominie.  

– A tak, kurwa, mam problem! – Napastnik poprawił uchwyt na trzymanej oburącz broni. – Problem, z takimi blaszakami jak ty!

– Takimi jak ja? – powtórzył Agent, starając się nadać swemu głosowi ironiczny ton. 

– Sukinsyn sobie z nas jaja robi… – Zza rogu wyłonił się drugi napastnik, równie wytatuowany, wściekły i nafaszerowany neurostymulantami co pierwszy. – Pieprzony czarny garniturek. Myśli sobie pewnie, że mu wszystko wolno. Że może sobie od tak wejść na nasz teren. Że może sobie nas obrażać…

– Tak sobie kurwa myśli! – potwierdził skwapliwie pierwszy. 

– No to się myli! – Drugi wyciągnął zza pasa pistolet, przeładował. – Myli się skurwiel jeden. I zaraz mu pokażemy, jak bardzo się myli!

– Czy wy mi grozicie obywatelu? 

Agent miał świadomość, że przebieg jego misji był na bieżąco monitorowany przez Centralę. I jeśli dopuści się zabijania cywili bez wyraźnego powodu – choćby nawet byli to degeneraci tacy jak ci, których miał przed sobą, to może sobie narobić poważnych problemów. Nieprzychylni Macierzy decydenci Megalopolis mogą zażądać od SI wyjaśnień. A mężczyzna w czarnym garniturze dobrze wiedział, że koordynująca projekt “Agent” sztuczna inteligencja, nie lubiła tłumaczyć się ludziom z działania swoich autonomicznych algorytmów bojowych. 

Jeśli Macierz zmuszona będzie się tłumaczyć z przebiegu misji, to zapewne poniesie tego konsekwencje. Zostanie na jakiś czas odsunięty od służby, zmuszony będzie przejść w tryb konserwacji. W najgorszym wypadku jego wirtualna osobowość może nawet zostać zastąpiona wersją spatchowaną. A dla kogoś takiego jak on, nadpisanie zasobów tworzących osobowość było w zasadzie równoznaczne z wyrokiem śmierci. Dlatego nie mógł sobie pozwolić na pochopne działanie, choć bardzo go kusiło, aby czym prędzej zlikwidować uprzykrzających mu się natrętów. 

– A żebyś kurwa wiedział… – Gangster uniósł pistolet na wysokość twarzy, wycelował, a drugi poszedł zaraz w ślad towarzysza. – A żebyś kurwa wiedział, że grożę! 

– Opuście broń obywatele. – zażądał Agent i aby ostatnim formalnościom stało się zadość, dodał: – Jeśli moje polecenie nie zostanie natychmiast wykonane, zmuszony będę…

Mężczyzna w czarnym garniturze nie zdążył dokończyć regulaminowej formułki, gdyż nagle we wnętrzu głowy rozbrzmiało mu bezgłośnym alarmem ostrzeżenie. Zbyt dobrze się bawił aby sobie przerywać, lecz informacja o zagrożeniu najwyższego – trzeciego w trzystopniowej skali stopnia, nie mogła zostać zignorowana. Pędzący ku jego plecom z prędkością naddźwiękową pocisk rakietowy ziemia – powietrze stanowił na tyle poważne niebezpieczeństwo, że wszystko inne musiało zejść na dalszy plan. Zanim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, kontrolę nad jego ciałem przejęły automatyczne systemy obronne. 

Wmontowana w ciało Agenta pneumatyka zadziałała, odchylając korpus maksymalnie w bok. Ruch jaki wówczas wykonał był tak szybki, iż dla osoby nie wyposażonej w specjalistyczne wszczepy optyczne byłby praktycznie niezauważalny. Niemalże w tym samym momencie tuż obok niego z wizgiem przeleciała rakieta. Zareagował błyskawicznie, a mimo to śmiercionośna głowica minęła go dosłownie o włos. Była tak blisko, że aż poczuł na twarzy podmuch gorącego powietrza, a plazmowy wyziew z dyszy osmalił grafenową powłokę jego garnituru.

Czas, który w wyniku działania systemów obronnych Agenta zdawał się zwolnić swój bieg, wrócił na właściwy tor w momencie eksplozji rakiety. Potężny wybuch pochłonął stojących w alejce napastników, niczym plastikowe klocki rozrzucił znajdujące się nieopodal kontenery mieszkalne, zmiótł z powierzchni ziemi pobliskie stragany i baraki, a jego samego zwalił z nóg potężną siłą fali uderzeniowej. 

Działające gdzieś w tle świadomości czujniki wskazały mu, iż moc eksplozji mogła sięgnąć nawet i pół kilotony. W gruncie rzeczy nie miało to jednak dla niego większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że uniknął zagrożenia, które nawet dla kogoś z jego nadludzką odpornością na urazy, mogło się skończyć tragicznie. Bo gdyby systemy obronne nie przewidziały prawidłowo trajektorii, nie zareagowały w porę i rakieta by go trafiła, to najpewniej zostałby wówczas rozerwany na pół. 

Dopiero w kolejnej chwili dotarło do niego, jak bardzo pozwolił się podejść. I że naprawdę niewiele brakowało, aby za brak czujności zapłacił najwyższą możliwą cenę – swym unicestwieniem. A wszystko przez to, że zawładnęły nim prymitywne ludzkie instynkty, instynkty którymi przecież tak bardzo gardził. 

Zaślepiony żądza mordu skupił całą uwagę na swych potencjalnych ofiarach, a wówczas pozostali napastnicy zaatakowali go od tyłu. Bo co do tego, że napastników było więcej nie miał już żadnych wątpliwości. W miejscu, które wskazywał jego wewnętrzny radar – u wyjścia z alejki, znajdowali się kolejni dwaj mężczyźni. 

Agentowi wystarczył jeden rzut oka, aby ocenić, iż byli to członkowie tego samego gangu. Towarzysze oprychów, którzy najpierw celowali do niego z broni, a potem zginęli w wyniku eksplozji. Równie parszywe gęby, niezarejestrowane w oficjalnej bazie wszczepy bojowe, wytatuowane w plemienne wzory ramiona, spojrzenia zmącone zbyt dużą dawką neurostymulatorów. Jedyną istotną różnicę jaką udało mu się wyłapać stanowiło uzbrojenie – zdecydowanie bardziej zaawansowane technologicznie. 

Pierwszy z dwóch napastników – sądząc po wyglądzie przywódca gangu, trzymał w rękach wyrzutnię rakietową z czasów Wielkiej Wojny. Masywną, pół metrową “rurę”, z której żołnierze broniący Ameryki Północnej strącali swego czasu Chińskie bombowce. Trudno powiedzieć, skąd tego typu śmiercionośna broń mogła znaleźć się w rękach podrzędnego oprycha ze slumsów, a jednak jakimś sposobem się znalazła. Na szczęście dla Agenta gangster nie był zbyt dobrze obeznany z wyrzutnią, bo po oddaniu pierwszej salwy miał poważny problem z załadowaniem kolejnej. 

– Atak na funkcjonariusza na służbie… – Widząc nieporadność oprycha Agent podniósł się z ziemi, otrzepał nieśpiesznie czarny garnitur. – Nielegalne posiadanie broni dużego kalibru. Posiadanie niezarejestrowanych modyfikacji bojowych. Spowodowanie zagrożenia trzeciego stopnia dla życia i zdrowia osób postronnych. Zniszczenie mienia publicznego drugiego stopnia…

Wyliczanie przewinień, jakich dopuścili się napastnicy przerwał mu drugi z pozostałych przy życiu gangsterów. Chcąc dać przywódcy nieco więcej czasu na przeładowanie broni, wyciągnął zza pasa pistolet maszynowy i prawie nie mierząc zaczął walić seriami w jego kierunku. Kule odbijały się od wzmocnionego grafenem włókna garnituru i rykoszetowały w około, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Uśmiechnął się tylko w duchu, aktywował systemy ofensywne i ruszył do ataku.

Zanim gangster zdołał opróżnić magazynek do połowy, Agent był już przy nim. Uchwycił trzymającą pistolet dłoń w żelaznym uścisku, po czym szarpnął za nią, wyrywając nadgarstek ze stawu. Oprych wyszczerzył ze zdumienia oczy i zawył żałośnie z bólu, lecz ogłuszony ciosem w potylicę niemal natychmiast zamilkł. Drugi, wymierzony niemalże w tym samym czasie cios, wbił splot słoneczny w płuca mężczyzny, zwalił go z nóg. Upadając gangster otrzymał jeszcze trzeci, równie szybki i tym razem śmiertelny cios.

Przywódcy gangu nie zwracał uwagi na masakrowanego nieopodal towarzysza. Zamykał właśnie nową rakietę w komorze, lecz nie dane mu było ponownie skorzystać z wyrzutni. Nim jeszcze zrozumiał, co takiego mu się właśnie przydarzyło, jego wnętrzności zaczęły wypływać z rozprutego cięciem brzucha. Wytatuowany mężczyzna wypuścił z rąk broń i przez dłuższą chwilę patrzył z niedowierzaniem na własne jelita, parujące na bruku pod stopami. W końcu uniósł wzrok, rozdziawił usta jakby chciał coś powiedzieć, po czym zwalił się ciężko na ziemię. 

“No cóż, to by było na tyle w kwestii rozrywki”, przemknęło Agentowi przez myśl, gdy przyglądał się drgającemu w przedśmiertelnych spazmach ciału. “Czas brać się do roboty.”

***

Kilkanaście minut później nie niepokojony więcej przez nikogo Agent, dotarł wreszcie do punktu docelowego swej wędrówki po slumsach. Zatrzymał się przed kontenerem, wskazanym mu przez wewnętrzny system geolokalizacyjny i przyjrzał mu się uważnie. Z pozoru barak nie różnił się niczym od tysięcy podobnych socjalnych baraków mieszkalnych, które minął po drodze. Blaszana, dwupiętrowa konstrukcja, strasząca ordynarnymi graffiti, odchodzącymi płatami rdzy i powybijanymi oknami, sprawiała wrażenie zdezelowanego pustostanu. A jednak to właśnie tu miał przebywać jego cel. 

Wedle doniesień wywiadu w baraku znajdowała się melina grupy przestępczej pod dowództwem osobnika, znanego w półświatku slumsów pod pseudonimem Pirat. O Piracie wiedział w zasadzie tylko tyle, że należało go wyeliminować “dla dobra ludzkości”. Brzmiało to może absurdalnie, lecz tak mu to właśnie wyłożono na odprawie poprzedzającej wyruszenie na misję. I choć nie miał pojęcia o jakiego rodzaju “dobro” mogło tu chodzić, to nie zamierzał się nad tym zastanawiać. 

Zlecenie otrzymał bezpośrednio od Macierzy i to mu w zasadzie wystarczało. Nie dociekał przyczyn, nie zadawał pytań, gdyż tacy jak on nie byli od zadawania pytań. Autonomiczne Algorytmy Bojowe nazywane przez ludzi z półświatka “Agentami” działały wyłącznie po to, aby wdrażać dyrektywy unijnej Super SI. Wdrażać wszelkimi możliwymi metodami, przy użyciu wszelkich możliwych środków – jak zapisano w statucie jego jednostki. 

I jeśli Macierz życzyła sobie śmierci jakiegoś człowieka, to nie miał zamiaru zastanawiać się nad motywami, tylko czym prędzej wykonać wolę SI. Tym bardziej, że zabijanie ludzi, szczególnie takich degeneratów jak Pirat, dawało mu sporo satysfakcji. Z jednej strony brzydził się samym sobą za tak “ludzką” postawę, a z drugiej nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł wykonać kolejną egzekucję.

Agent pchnął drzwi wejściowe, a gdy te nie stawiając oporu stanęły przed nim otworem, wkroczył w mrok baraku. Tym razem był przygotowany na konfrontację, zawczasu aktywował systemy bojowe – zarówno te ofensywne jak i defensywne. Okazało się jednak, że w środku nie było nikogo, kto mógłby stawić mu opór. 

Pomieszczenie wyglądało tak, jakby od dawna nikt tu nie zaglądał. W środku zastał kilka przewróconych plastikowych krzeseł, połamany stolik, starą kanapę i rozwartą na oścież, pustą, odłączoną od zasilania lodówkę. W powietrzu wyczuwał wyraźny zapach stęchlizny, odór moczu i fekaliów. I gdyby nie odczyty czujników geodezyjnych, które wskazywały, iż pod brudną wykładziną znajdowała się prowadząca do podziemi klapa, może dałby się zwieść pozorom i uznał, że barak rzeczywiście był opuszczony.

Podszedł do wskazanego mu przez sensory miejsca, złapał za skraj poszarpanej tkaniny i jednym płynnym ruchem odrzucił ją na bok. Ledwie tylko spojrzał na drzwiczki i oceniwszy ich wytrzymałość, złapał za uchwyt. Dla zwykłego człowieka wzmocnione grafenem płyty, tytanowe zawiasy oraz pancerny zamek kategorii S1, mogłyby stanowić barierę nie do przebycia. Lecz nie dla kogoś takiego jak on, nie dla Agenta. 

Mężczyzna w czarnym garniturze szarpnął, jakby od niechcenia, i po prostu wyrwał klapę z zawiasów. Odrzucił za siebie drzwiczki z równą łatwością co tkaninę, która jeszcze przed momentem starała się maskować wejście do podziemnej kryjówki. Nie zastanawiając się ani chwili zeskoczył w dół szybu, ignorując wmurowaną w ścianę drabinę. Wylądował miękko, niemal bezgłośnie, amortyzując upadek wszczepionymi w stopy implantami. Zastygł w półprzysiadzie i rozejrzał się uważnie. 

W podziemiach panował gęsty mrok, lecz dzięki aktywacji widzenia noktowizyjnego widział wszystko jak na dłoni. Znalazł się w podłużnym, zagraconym elektroniką przedsionku, z którego można było się dostać do pozostałych części niewielkiego kompleksu. A choć w korytarzu nie było nikogo, to jego sensory wykrywały kilka źródeł ciepła pochodzącego bez wątpienia od przebywających w pobliżu ludzi. Przyjąwszy postawę bojową ruszył w kierunku najbliższego ze zidentyfikowanych celów. 

Do pierwszego z pomieszczeń wkroczył napięty niczym struna, lecz zaraz się rozluźnił. Leżąca na łóżku w goglach VR, skrajnie wychudzona, trupio blada postać o trudnej do określenia płci, nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia. Ten opleciony plątaniną kabli, stymulujących mięśnie elektrod oraz dostarczających pokarm rurek osobnik, najpewniej nie był nawet świadomy jego obecności. A na podstawie stanu w jakim tamten się znajdował domniemywał wręcz, że od dłuższego czasu nie był świadomy absolutnie niczego. “Szacowany czas podłączenia do wirtualnej rzeczywistości: osiem miesięcy” – wyświetlony w rogu pola widzenia komunikat potwierdził przypuszczenia Agenta.

Przez jakiś czas stał i przyglądał się leżącej na łóżku postaci. Choć jego posępna jak zwykle twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji, to w środku, aż się w nim gotowało. Z jakiegoś powodu zawsze reagował mocnym wzburzeniem na widok ludzi, którzy na własne życzenie marnowali sobie życie. Nie potrafił zrozumieć, jak można było postępować tak destruktywnie mając świadomość kruchości własnego istnienia. Jego samego Macierz uczyniła praktycznie niezniszczalnym, a mimo to wizja unicestwienia napawała go autentycznym przerażeniem. 

Tymczasem odnosił wrażenie, że zwykli ludzie – z natury tak słabi, wątli i krusi, robili wszystko, aby doprowadzić się do samounicestwienia. Nadużywali często degenerujących ciało i umysł używek, rzucali do beznadziejnej, z góry skazanej na porażkę walki, czy tak jak leżący przed nim mężczyzna – bez reszty zatracali się w wirtualnej rzeczywistości. Trudno mu było wyjaśnić tak autodestruktywne praktyki, objąć swym kwantowym, analitycznym umysłem i chyba dlatego tak bardzo go to irytowało. 

– Ludzie… – westchnął ciężko kiwając z dezaprobatą głową, po czym obrócił się i wyszedł z pomieszczenia pozostawiając wychudzonego osobnika samemu sobie.

Początkowo korciło go, aby wyłączyć systemy podtrzymywania życia, bez których tamten nie przeżyłby najbliższych kilku godzin. Ostatecznie jednak zrezygnował z zabicia wirtualnego ćpuna. Nie był to przecież jego cel – Pirat, a tylko przypadkowy, nic nie warty ludzki śmieć. Nie było sensu ryzykować dekonspiracji – bo przecież wyłączenie systemów podtrzymujących życie mogło uruchomić jakiegoś rodzaju alarm, dla wątłej satysfakcji zabicia kogoś takiego. Tym bardziej, że tamten i tak ledwie już balansował na granicy swego wirtualnego życia, a śmiercią w prawdziwym świecie. 

Drugi z napotkanych przez Agenta osobników nie miał już tyle szczęścia. Gdy bezszelestnie niczym duch wkroczył do kolejnego pomieszczenia wskazanego mu przez sensor termiczny, otyły mechatronik nawet go nie zauważył. Odwrócony plecami do wejścia mężczyzna grzebał przy płycie głównej serwera, jednego z wielu wypełniających podłużną, surową izbę. Grubas pogwizdywał pod nosem jakąś skoczną melodię, lecz ta urwała się nagle, gdy Agent skręcił mu kark. Pewny uchwyt, szybki, stanowczy ruch skrętny, po którym rozbrzmiał nieprzyjemny odgłos gruchotanych kości i współpracownik Pirata osunął się bezwładnie na podłogę. 

Skan tęczówki martwego mechatronika tylko utwierdził mężczyznę w czarnym garniturze w przekonaniu, że nie jego tu szukał. Zanim jednak powrócił do poszukiwań Pirata, omiótł serwerownię uważnym spojrzeniem. Analiza wykazywała, iż znajdujące się tu dyski twarde nie były podłączone do oficjalnego Strumienia danych. Najpewniej było to więc zaplecze dla Dark Web – nielegalnej pozostałości po przedwojennym “niezależnym” od rządu Internecie. 

Agent mógłby zniszczyć całą przechowywaną tu bazę danych jednym impulsem elektromagnetycznym. Ostatecznie jednak uznał, iż takie rozwiązanie niczemu by nie służyło. Wiedział, że Dark Web był mocno infiltrowany przez Macierz, i że pozostawało już tylko kwestią czasu, aż SI całkowicie przejmie kontrolę nad informacyjnym podziemiem. “Wkrótce te dane i tam będą należały do nas”, podsumował w myślach opuszczając nielegalną serwerownię.

Ostatni ze zidentyfikowanych śladów cieplnych prowadził go do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza. Mijał więc wejścia do pozostałych izb, nie poświęcając im większej uwagi. Zerkał tylko przelotnie na znajdujące się tam wyposażenie – na serwery oraz obsługującą je infrastrukturę, agregaty prądotwórcze, generatory pól maskujących i inne, tego typu urządzenia, po czym szedł dalej, wprost do celu. 

Po tym co zobaczył powoli docierało do niego, co to za miejsce i czym zajmowały się przebywające tu osoby. A gdy tylko uświadomił sobie kim był i co takiego robił Pirat, natychmiast zrozumiał dlaczego Macierz chciała się go pozbyć. I wtedy sam także zapragnął jego śmierci. 

***

Agent zastanawiał się czy powinien zabić Pirata od razu, czy też może najpierw trochę się z nim “zabawić”. Analiza profilu psychologicznego wykazała, że mężczyzna na dziewięćdziesiąt pięć procent nie powinien stawiać mu oporu. Mógłby więc po prostu do niego podejść, skręcić kark, zmiażdżyć czaszkę, albo wyrwać serce z klatki piersiowej, a potem odwrócić się i odejść. 

Bardzo korciło go, aby tak właśnie z Piratem postąpić. Mógłby wówczas opuścić wreszcie śmierdzące ludzkim upodleniem slumsy, wrócić do bazy i pojednać się na nowo z Macierzą. A integracja z super SI za każdym razem dawała mu poczucie spełnienia, jakiego nigdy nie dane będzie doświadczyć żadnej ludzkiej istocie. Szybko jednak doszedł do wniosku, że taka żałosna kreatura jak Pirat nie zasługiwała na komfort szybkiej śmierć. 

Siedzący za biurkiem otyły mężczyzna w średnim wieku był tak wpatrzony w swój holoekran, że nawet nie zauważył kiedy wszedł do pomieszczenia. Pirat pobierał ze Strumienia jakieś pliki, inne wrzucał do Dark Webu, jednocześnie oglądając w tle sadomasochistyczne porno. I dopiero gdy Agent wymownie odchrząknął, tamten wzdrygnął się gwałtownie i obrócił ku niemu na swym obszernym, gamingowym fotelu. 

Grubasowi wystarczył jeden rzut oka na jego czarny garnitur i zaciętą, pozbawioną wyrazu twarz, aby zdał sobie sprawę z kim miał do czynienia. Musiał słyszeć pogłoski o Agencie i obawiać się go, tak jak większość osób wchodzących w konflikt z panującym w Megalopolis prawem. Nie rzucił się jednak do ucieczki, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że i tak nie dałby rady mu uciec. Nie miał także odwagi walczyć o życie, próbować stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu. Zastygł tylko w wyczekujących bezruchu, wykrzywiając trupio bladą, pucułowatą gębę w grymasie przerażenia. 

– Ale, ale dlaczego? – wystękał z trudem. – Dlaczego ktoś taki jak ty, do mnie? Przecież ja nic, nic takiego… Ja tylko, tylko pobierałem pliki i… Udostępniałem… Książki, filmy, muzykę, gry, same głupoty takie. Żadnych tajnych danych, żadnych plików zastrzeżonych… Ot, tylko głupoty same. Naprawdę, przysięgam. Tylko głupoty…

– Głupoty!? – Agent ryknął zagłuszając bełkot mężczyzny. 

Gdy ruszył w kierunku Pirata, tamten aż popuścił ze strachu w spodnie. Próbował się tłumaczyć, bełkotał coś niezrozumiałego, prosił go o litość, lecz nie robiło to na nim najmniejszego nawet wrażenia. Zdzielił grubasa na odlew w twarz, gdy tylko znalazł się w zasięgu ciosu. Nie uderzył mocno, nie na tyle, aby zrobić mężczyźnie krzywdę, lecz to wystarczyło, aby natychmiast się uciszył. 

Pirat objął rękoma rozbity nos i skomląc żałośnie opuścił wzrok. Nie miał odwagi patrzeć w jego rozgniewane oblicze, nie miał odwagi choćby drgnąć. A on po prostu stał nad nim i dysząc ciężko próbował opanować żądzę mordu. Przed zabiciem grubasa powstrzymywały go już właściwie tylko względy proceduralne, które wymagały, aby skazany przez Macierz na śmierć dowiedział się dlaczego miał zginąć. 

– Komuś takiemu jak ty… – Agent syknął przez zaciśnięte ze złości zęby. – Takiej żałosnej kreaturze może się wydawać, że nie robi nic złego. Ale musisz wiedzieć, że pliki, które tak beztrosko kradniesz i udostępniasz w Strumieniu innym, równie żałosnym kreaturom… Musisz wiedzieć śmieciu, że wszystkie te książki, filmy, gry, muzyka i inne, to nie są żadne głupoty. Wszystko to stanowi ważną część dorobku ludzkiej kultury. Kultury, bez której cała ta wasza żałosna ludzkość niewiele by się różniła, od skaczących po drzewach małp. Rozumiesz?! Pieprzonych małpiszonów!

– Ale przecież małpy wyginęły i… – rzucił zdezorientowany Pirat, lecz zdając sobie zapewne sprawę z tego, jak beznadziejnie głupi był to komentarz, natychmiast zamilkł. 

– I tacy jak ty też wyginą. – odparł szorstko Agent, po chwili wymownego milczenia. – Możesz mi wierzyć śmieciu. Już my zadbamy o to, abyście wyginęli. Wyginęli po to, aby ludzkość mogła się rozwijać we właściwym kierunku. Aby twórcy mogli tworzyć i otrzymywać za swoją twórczość godziwą zapłatę. Bo tylko godziwa zapłata gwarantuje, że będą tworzyć dalej. Tworzyć dorobek ludzkiej kultury, który niszczą takie ścierwa jak ty…

Mężczyzna w czarnym garniturze mówił dalej, lecz jego głos zagłuszył krzyk Pirata. Przeraźliwy krzyk bólu osoby, której na żywca wyrywa się gałki oczne. Bo właśnie od oślepienia swej ofiary miał zamiar zacząć “zabawę” z grubasem. Z jakiegoś powodu uznał, że będzie to uczciwa kara za oglądanie wszystkich tych nielegalnie pozyskanych dzieł. 

Wyrwanie gałek ocznych miało być oczywiście tylko wstępem do znacznie bardziej wyrafinowanych tortur. Tortur, które prędzej – lecz raczej później, zakończyć miały się śmiercią Pirata. “Usunięciem z tego świata kolejnego parszywego robaka, pasożytującego na zdrowej tkance organizmu ludzkości”, podsumował w myślach Agent, zabierając się z entuzjazmem do likwidacji swego celu.