Megalopolis 2078: Prolog

Mężczyzna wyjrzał przez okno, zdając sobie nagle sprawę, że być może po raz ostatni dane jest mu podziwiać taki widok. A iglice wieńczące wierzchołki piętrzących się ku niebu drapaczy chmur, wyglądały wyjątkowo majestatycznie w blasku ostatnich promieni zachodzącego słońca. Poprzez zasnute mrokiem nocy budynki niższych kondygnacji, raz za razem przebijały się różnokolorowe rozbłyski. Feria barw eksplodowała setkami holo reklam, tysiącami neonów, milionami latarni i świateł mknących ulicami miasta pojazdów. Wszystko to sprawiało, że Megalopolis zdawało się tętnić życiem milionów obywateli.

Dotarło do niego, że wszyscy oni – zupełnie nieświadomi nadciągającego nieubłaganie zagrożenia, przeżywają po prostu kolejny dzień swojego życia. Pracownicy korporacyjni z dziennej zmiany wracają właśnie do swych pogrążonych w chmurach apartamentów, ustępując miejsca nocnym markom. Szukający wrażeń obywatele szprycują się neurostymujantami, narkotykami, lub innymi spędzającymi sen z powiek specyfikami i wyruszają w miasto. Zanurzają się w zbierający z minuty na minutę gwar rozmów, muzyce dochodzącej z nocnych klubów, okrzykach zachwytu i wrzaskach przerażenia. Zatracają w świecie pełnym rozkoszy, przemocy, uciech i cierpienia, zostawiając za sobą codzienne problemy i troski. 

Gdyby tylko mógł sobie na to pozwolić, gdyby tylko nie wiedział co ich wkrótce czeka, także poszukał by schronienia w przepastnych trzewiach Megalopolis. Tym razem jednak miasto nie mogło zapewnić ochrony – ani jemu, ani nikomu innemu. Nadchodzące zagrożenie było zbyt poważne, mieli stanąć w obliczu sił zbyt niszczycielskich, aby pnące się ku niebu drapacze chmur, ciągnące się kilometrami blokowiska, czy nawet ciasne alejki slumsów były w stanie mu się oprzeć.

“Tylko spokojnie, jest jeszcze czas, zdążę” – powtarzał w myślach, próbując dodawać sobie otuchy.

Według ściśle tajnych danych wywiadowczych otrzymanych ledwie przed godziną od przedstawiciela Ministerstwa Obrony Zjednoczonej Europy, miał jeszcze przynajmniej dwadzieścia cztery godziny. Dobę, a wedle innych, bardziej optymistycznych prognoz może nawet i dwie, zanim armada wroga dotrze do orbity okołoziemskiej. Zanim nad głowami mieszkańców tego i dziesiątek innych europejskich Megalopolis rozpęta się armagedon. Zanim przybędzie najeźdźca, który lada moment runie na mieszkańców miast niczym biblijne gromy z jasnego nieba. 

Mężczyzna przypomniał sobie sprawozdanie Dowódcy Sił Kosmicznych ZEU wygłoszone na przedwczorajszym, kryzysowym posiedzeniu Rady Europy. Generał oznajmił, że bez wsparcia zhakowanej przez wroga sztucznej inteligencji “Macierzy”, szanse na odparcie przeważających sił były minimalne. Na zgromadzeniu przedstawiono także propozycję bezwarunkowej kapitulacji, która po wielogodzinnych, zdających się ciągnąć w nieskończoność debatach, została większością głosów odrzucona. Zarówno on jak i kilkunastu jego kolegów Radnych było przeciwnych wojnie, część z nich optowała nawet za kapitulacją, lecz większość zadecydowała.

Rada zadecydowała, że wbrew prognozom wywiadu, wbrew sugestiom ekspertów, wreszcie wbrew zdrowemu rozsądkowi – Zjednoczona Europa stawi opór najeźdźcy. Spróbują zatrzymać wroga na orbicie okołoziemskiej tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Rzucą wszystkie jednostki wchodzące w skład Sił Orbitalnych ZEU do walki, która wedle większości dostępnych prognoz była z góry skazanej na porażkę. Jeśli będzie taka potrzeba poświęcą wart miliardy euro sprzęt, poświęcą dziesiątki tysięcy istnień ludzkich. A wszystko po to, aby dać takim jak on czas na ucieczkę.

Europejskie elity, ludzie władzy i decydenci złożą na ołtarzu życie żołnierzy, w zamian za dwadzieścia cztery godziny spokoju. Czas niezbędny na wyjazd z Europy, na zaszycie się w bunkrach i zamorskich rezydencjach, na urządzenie się w nowych siedzibach. To właśnie stamtąd będą “kierować obroną” ZEU, czyli posyłać kolejne niewinne istnienia ludzkie na śmierć. Będą urabiać masy propagandą, zagrzewać do walki frazesami o patriotyzmie, analizować dane wywiadowcze, układać strategie, nawiązywać i zrywać sojusze. I będą wszystko to robić dopóki, dopóty nie zmęczą wroga na tyle, aby ten zgodził się na pertraktacje.

W trakcie pertraktacji mieli zażądać immunitetów, zachowania majątków i wpływów w nowym, powojennym ładzie. I jeśli ich żądania zostaną spełnione, wymuszą na swoich podwładnych zawieszenie broni. Na zgliszczach europejskich Megalopolis ogłoszą “zwycięski” rozejm, który zwycięski będzie jedynie dla nich samych. Z moralnego punktu widzenia takie podejście było naganne, lecz dla zachowania ciągłości władzy Rada była gotowa na poświęcenia. “Tylko w tej sposób zapewnimy trwanie ideałom, ideałom które prędzej czy później przyczynią się do ostatecznego upadku wroga” – mężczyzna wciąż miał jeszcze w pamięci słowa wieńczące przemowę Przewodniczącego Rady.

On sam miał w tej kwestii inne zdanie, lecz było to już teraz bez znaczenia. Frakcja, która tak jak on poparła kapitulację, przegrała decydujące głosowanie. Nie pozostało mu więc nic innego jak przyczaić się w jakimś bezpiecznym miejscu, przeczekać zawieruchę, spróbować ochronić siebie i rodzinę. Tacy jak on staną się celem w pierwszej kolejności, zresztą już teraz ludzie z jego otoczenia ginęli w tajemniczych okolicznościach. Plaga dziwnych, trudnych do wyjaśnienia wypadków dopadła funkcjonariuszy administracyjnych, wojskowych, naukowców, a nawet członków Rady. 

– Panie radny?

Zatracony w swych ponurych przemyśleniach Radny wzdrygnął się słysząc niski, ochrypły głos. Oderwał wzrok od majaczącego za szybą miasta, przeniósł spojrzenie na stojącego w progu wielkoluda. Widok ponad dwumetrowego, napakowanego elektroniką dryblasa o ponurej, nieprzeniknionej twarzy, odzianego we wzmocniony grafenem garnitur, który mógłby zapewne pomieścić dwóch dorosłych mężczyzn, wcale go jednak nie przeląkł. Wręcz przeciwnie – świadomość tego, że ktoś taki jak Hodor nad nim czuwa, dodała mu nieco otuchy. 

– Melduj Hodorze – polecił Radny, ocierając pot z czoła wyciągniętą z butonierki jedwabną chusteczką. 

– Jesteśmy gotowi panie Radny, limuzyna już czeka. 

Informacja o przygotowaniu limuzyny do wyjazdu, była dla niego równie krzepiąca co widok ochroniarza. Oznaczało to, że załadunek prywatnych rzeczy i kosztowności dobiegł końca, że wreszcie będzie mógł opuścić swą podmiejską rezydencję i udać się na lotnisko. Tam czekała już na niego żona, córka z zięciem i wnuczka, oraz prywatny odrzutowiec, którym dostaną się w “bezpieczne miejsce” na wschodnich rubieżach Zjednoczonej Europy. Przy odrobinie szczęścia przeczeka tam bezpiecznie do zakończenia konfliktu i wróci “do gry”, gdy nadejdzie stosowna pora.

– Ruszajmy zatem. Nie ma czasu do stracenia. 

Radny rzucił ostatnie spojrzenie na nocną panoramę miasta, po czym podążył w ślad za barczystym ochroniarzem. Pomimo upływu lat, zręczność z jaką poruszał się dryblas wciąż budziła w nim zdumienie. Ktoś o takiej posturze powinien mieć grację słonia w składzie porcelany, a tymczasem Hodor sprawiał wrażenie zwinnego niczym lampart. Szedł pewnym, szybkim krokiem, nic sobie nie robiąc z obciążenia w postaci licznego sprzętu bojowego. A wszystko to bez wątpienia zasługa wszczepów i implantów bojowych, którymi naszpikowany był olbrzym. 

“Więcej w tym skurczybyku żelastwa niż ludzkiej tkanki” – podsumował w myślach Radny. 

Nigdy nie był przeciwnikiem cyber protetyki, sam zresztą także posiadał syntetyczne ramię – zamiennik ręki zmiażdżonej w wypadku samochodowego, ale Hodor zawsze budził w nim pewien niepokój. Ochroniarz tak bardzo zatracił się w chęci ulepszenia swojego ciała, że bliżej już mu było do cyborga niż człowieka. Przypuszczał, że ktoś taki posiadał wartość bojową dziesięciu mężczyzna, a odpowiednio wyposażony i przeszkolony – trzydziestu i więcej. Starcie “zwykłego” człowieka z kimś pokroju Hodora przypominałoby walkę piechura z krążownikiem międzygwiezdnym, dlatego pozostawało mu cieszyć się, że olbrzym był po jego stronie. 

– Co do…? – Radny omal nie grzmotnął twarzą w plecy ochroniarza, gdy tamten nagle się zatrzymał. – Hodorze, coś się stało? 

Hodor nie odpowiedział, co wprawiło Radnego w jeszcze większą konsternację. Bo gdyby tamten przyjął postawę bojową, zaczął nasłuchiwać, przyczaił się, czy sięgnął po broń – takie zachowanie byłby jeszcze jakoś w stanie zrozumieć. Rolą ochroniarza było przecież reagowanie, nawet przesadne, na każdą potencjalnie niebezpieczną sytuację. Lecz olbrzym, po tym jak zatrzymał się wpół kroku, po prostu zastygł w bezruchu niczym posąg i błędnym wzrokiem wpatrywał się przed siebie. I właśnie ten nieobecny wzrok zaniepokoił go najbardziej – wyglądało to tak, jakby ktoś nagle Honorowi “odciął zasilanie”. 

– Hodorze?!

Radny minął nieruchomego ochroniarza, stanął naprzeciw niego i przyjrzał mu się uważnie. A gdy olbrzym po raz kolejny nie zareagował na jego wezwanie, grzmotnął go otwartą dłonią w twarz. Podobny efekt osiągnąłby uderzając w ścianę – dłoń zapiekła go niemiłosiernie, a obiekt jego ataku ani drgnął. Gdy klnąc w duchu rozmasowywał obolałą rękę, wydarzyła się kolejna dziwna rzecz. W jednej chwili zalegający w pomieszczeniu wieczorny mrok, zamienił się w absolutną, nieprzeniknioną wzrokiem ciemność. 

Zdezorientowany Radny zaczął miotać się w około, wyciągając przed siebie ręce niczym ślepiec. Wymacał ścianę, przylgnął do niej plecami i dysząc ciężko próbował zebrać myśli. Z każdą upływającą chwilą jego kurza ślepota ustępowała, a z mroku wyłaniały się kształty pobliskich mebli. W końcu dotarło do niego, że to nie wzrok odmówił mu posłuszeństwa. “To tylko cholerne żaluzje – skonstatował. – Ktoś je po prostu zasunął i zrobiło się ciemno jak w nocy.”

Próbował się pocieszać wmawiając sobie, że tak naprawdę nie ma jeszcze powodu do obaw. Tłumaczył sobie, że Hodor z jakiegoś powodu zaniemógł – najpewniej zrobiło mu się w głowie jakieś zwarcie, co przypadkowo zbiegło się w czasie z nieautoryzowanym opuszczeniem żaluzji. Leczy gdy obsługująca “inteligentny dom” SI nie zareagowała na polecenie odsłonięcia okien, po czym zignorowała również hasło “włącz światło”, nie miał już wątpliwości, że wydarzyło się coś złego i nie był to tylko zwykły zbieg okoliczności. 

Złe przeczucia Radnego potwierdziły się w kolejnej chwili, gdy od strony głównego wejścia do rezydencji dobiegł go donośny łomot. Brzmiało to tak, jakby ktoś dobijał się do drzwi, a wręcz próbował je wyważyć. Słyszał także przytłumione odległością krzyki, donośne nawoływania. Czuł jak w reakcji na całe to zamieszanie serce zaczyna walić mu w klatce piersiowej niczym dzwon, jak po plecach spływa zimny pot, jak ręka drży spazmatycznie. Spanikował jednak dopiero wtedy, gdy wśród dochodzących od drzwi wrzasków rozpoznał swoje imię. 

Zanim zdał sobie sprawę z tego, jak niedorzecznie się zachował, rzucił się biegiem przez pogrążony w ciemności salon. Szaleńczy zryw nie trwał jednak długo – ledwie się rozpędził, zahaczył nogą o zbyt późno dostrzeżony stolik kawowy, stracił równowagę i runął na podłogę. Staw kolanowy eksplodował przeszywającym bólem, szkło z rozbitego blatu wbiło mu się w przedramię, którym próbował złagodzić upadek. Zaklął szpetnie, z trudem odwrócił się na plecy i trzymając się za kolano strzepywał z siebie resztki rozbitego szkła. Drżącą, ociekającą krwią dłonią sięgnął do cybernetycznego przedramienia i wbił kciuk pod nasadę drugiej dłoni, aktywując w ten sposób wlew środka medycznego do krwiobiegu. 

Leżał na podłodze i na zmianę jęcząc, kwiląc i przeklinając, powoli dochodził do siebie. Rozbite kolano pulsowało tępym bólem, pokaleczone przedramię krwawiło, lecz z każdą upływającą chwilą czuł się nieco lepiej. Środki zawarte w zażytej kapsułce “ratunkowej” nie tylko tłumiły ból, lecz także rozjaśniały umysł. Zrozumiał, że dochodzące od drzwi odgłosy pochodziły najpewniej od drugiego z towarzyszących mu ochroniarzy. Gdy się teraz nad tym zastanowił wydało się to oczywiste, że tamten także musiał zaniepokoić się nagłym zamknięciem rolet, dlatego próbował dostać się do środka i sprawdzić co się z nim dzieje. “A ja spanikowałem, jak debil rzuciłem się do ucieczki i mało co nie skręciłem sobie karku” – skarcił się w duchu.

Znów zaczynał wierzyć, że być może jednak wszystko co mu się właśnie przydarzyło, było tylko zwykłym zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności. Pokrzepiony taką perspektywą przełamał strach i dźwignął się na równe nogi. Podnosząc się zobaczył kątem oka pracujący odkurzacz, lecz w pierwszej chwili nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Nie było przecież nic dziwnego w fakcie, że autonomiczny robot sprzątający aktywował się automatycznie, aby wciągać kawałki szkła z rozbitego stolika. Zaraz jednak jego wzrok przyciągnął panel odkurza, a raczej niecodzienne zdanie, które wyświetlało się tam na zmianę z jego imieniem i nazwiskiem.

– Idź za mną? – przeczytał Radny, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć w to co widzi. 

Jakby w odpowiedzi na jego słowa, odkurzacz kilkukrotnie zapikał, przerwał sprzątanie i ruszył w głąb pomieszczenia. Przez krótką chwilę stał i po prostu gapił się na oddalającego się robota. Wyświetlacz wskazywał zazwyczaj tryb w jakim działał sprzęt, temperaturę w pomieszczeniu, wilgotność powietrza lub inne dane w zależności od ustawień użytkownika. Nigdy jednak nie podawał żadnych komunikatów, a już tym bardziej kierowanych do konkretnych, wymienionych z imienia i nazwiska osób. Było to na tyle niezwykłe, że przez moment kusiło go nawet, żeby rzeczywiście podążyć za odkurzaczem i sprawdzić dokąd tamten go zaprowadzi. 

Zaraz jednak dotarło do niego, że robot, a najpewniej także cała domowa infrastruktura IT, musiały zostać zhakowane. Nie miał pojęcia jak to się mogło stać, wszak jego inteligentny dom miał jakoby jedne z najlepszych dostępnych na rynku zabezpieczeń, ale najwyraźniej komuś się udało. “To by wyjaśniało nagłe zamknięcie żaluzji okiennych…” – przemknęło mu przez głowę. Doszedł też zaraz do wniosku, że haker nie tylko przejął dom, ale również “zablokował” jego ochroniarza – Hodora. Z tego co się orientował zhakowanie oprogramowania sterującymi wszczepionymi w ciało implantami było niezmiernie trudne acz wykonalne. Ktoś kto był zdolny do czegoś takiego, musiał więc bez wątpienia być profesjonalistą w swoim fachu. 

Rozmyślania przerwał mu robot sprzątający, który niespodziewanie zawrócił do niego i raz za razem szturchał go w stopę próbując zwrócić na siebie uwagę. W odpowiedzi na migające na panelu wyświetlacza niczym niemy krzyk “idź za mną”, wziął zamach i z całej siły kopnął odkurzacz. Robot przekoziołkował kilka metrów, po czym zastygł w cieszącym oko bezruchu. 

Radny obrócił się i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy ruszył w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Radość prysła jednak niczym bańka mydlana, gdy zorientował się, że drzwi zostały zablokowane. 

– Niech to szlag! – zaklął waląc pięścią w furynę, po czym odwróciwszy się w stronę najbliższej kamery monitoringu, wrzasnął: – No dobrze sukinsynu, zamknąłeś mnie tutaj na dobre! I co dalej?!

Ku jego zaskoczeniu “odpowiedziało mu” migotanie wmontowanych w sufit lamp. Jarzeniówki zapalały się i gasły jedna za drugą, jakby wskazując mu na przeciwległy kraniec salonu. A na końcu utworzonego w ten sposób świetlistego pasa znajdowało się przejście wskazywane wcześniej przez autonomiczny odkurzacz. 

Przez chwilę wahał się i rzucając pod nosem przekleństwa zastanawiał co powinien dalej zrobić. Nie widział jednak dla siebie zbyt wielu opcji – był przecież sam, uwięziony w wielkiej rezydencji, bez szans na wezwanie pomocy. W końcu górę nad wściekłością wzięło w nim poczucie bezradności i ogarniającej go z każdą upływającą chwilą beznadziei. Zacisnął zęby ze złości i chcąc nie chcąc ruszył we wskazanym kierunku.

Tak jak przypuszczał drzwi podświetlane przez lampy otworzyły się i bez problemu wszedł do kolejnego pomieszczenia. Znalazł się w swej prywatnej salce konferencyjnej, która swego czasu umożliwiała jemu oraz jego gościom zdalne uczestnictwo w spotkaniach na najwyższym szczeblu. Zmierzył wzrokiem rząd foteli ustawionych wokół najwyższej klasy holo-projektora, lecz nikogo tam nie dostrzegł. Już miał ruszać dalej, gdy nagle holoprojektor zamigotał i aktywował się. Jego oczom ukazała się trójwymiarowa twarz mężczyzny, a właściwie chłopaka, gdyż jak ocenił nieznajomy nie mógł mieć więcej niż dwadzeiściapięć – trzydzieści lat. 

Niepozorne oblicze wykrzywiło się na jego widok w złowieszczym grymasie. Ten nienawistny, pogardliwy uśmieszek nadał poczciwej twarzy młodzieńca wyraz, który autentycznie go przeraził. Cofnął się o krok, obrócił z zamiarem ucieczki, lecz drogę zagrodziła mu zamknięta grodź. Szarpnął za klamkę, a gdy nie przyniosło to żadnego efektu w akcie desperacji z całej siły naparł barkiem na drzwi. Odbił się od wzmacnianego skrzydła i runął na podłogę niczym ścięte drzewo. Na ten widok obserwujący go z chologramu chłopak wybuchnął obłąkańczym, mrożącym krew w żyłach śmiechem. 

– Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś więcej – głos młodzieńca, brzmiący jak z syntezatora mowy zagrzmiał w głośnikach. – No bo ktoś taki jak ty, Radny do Rady Zjednoczonej Europy, osoba zarządzająca tym całym burdelem, eh… Ktoś taki powinien jak dla mieć jaja, być opanowany, trzymać pieprzony fason w każdej sytuacji. A tymczasem wystarczyło zgasić światło, zamknąć drzwi, zrobić przedstawienie niczym Czarnoksiężnik z krainy Oz i nasz pan Radny zupełnie się rozsypał. Spanikowany próbuje uciekać przez zamknięte drzwi. Eh, żałosne, doprawdy żałosne… 

Radny dźwignął się z trudem na klęczki, chwycił klamkę i ponownie za nią szarpnął. Drzwi ani drgnęły, więc ponowił próbę, tym razem wkładając w szarpnięcie całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała. Pomimo braku jakiegokolwiek efektu nie poddawał się, szarpał za klamkę dalej. Coś mu podpowiadało, że nie może przestać, że musi próbować, aż do skutku. Miał przeczucie, że jeśli sobie odpuści, że jeśli zda się na łaskę osobnika z hologramu, to nigdy już nie opuści tego pomieszczenia. “Nigdy nie opuszczę tej sali żywy” – przemknęło mu przez myśl. 

– Z drugiej strony… – kontynuował chłopak, zdając się nie zwracać uwagi na zachowanie Radnego. – To na tle swoich poprzedników, nie wypadasz znowu tak najgorzej. Taki doktorek Zieliński narobił w spodnie, gdy go odwiedziłem. Dajesz wiarę? Były wiceminister, pieprzony doktor habilitowany, główny doradca Rady do spraw eugeniki, wielka szyszka. I co? Zeszczał się w gacie na widok tego, co zrobiłem z jego rodzinką… A ten cały Harcow, szef ochrony obiektu trzydzieści siedem? Niby taki twardziel, z wieloletnim doświadczeniem bojowym, pieprzony weteran wojny w Indochinach, podwójnie odznaczony. Ale jak go trochę przycisnąłem, to skomlał o litość. Skomlał, jak jakaś mała dziewczynka… No i jeszcze sierżant Makarow, pseudonim Wolfgang. Nie kojarzysz? To ten elegancik co go nasłaliście na mnie i Żyletę. Czekał na nas w tym całym waszym, heh, tajnym laboratorium, wraz z tym najemnikiem Blizną. Blizna, parszywy sukinsyn, tfu, o mało co wtedy Ady nie załatwił. Gdybym nie wbił mu tego szpikulca w łepetynę byłoby po niej… A potem Makarow mnie dopadł. Dopadł i przekazał waszym gryzipiurkom. W zasadzie to powinienem być mu wdzięczny, bo to pośrednio także jemu zawdzięczam moje, hmmm, moje przebudzenie. Ale wiesz co, nie okazałem mu wdzięczności. O nie, tacy jak wy nie zasługują na litość. No więc unieruchomiłem sukinsyna, shakowałem mu psa, a potem kazałem tej stalowej bestii pożerać go kawałek po kawałku. I jak piesek zabrał się za jego jaja, to wrzeszczał jak opętany. Wcześniej też zresztą wrzeszczał, ale przy jajach… Przy jajach, to już była prawdziwa pieprzona symfonia wrzasków.

Radny wzdrygnął się słysząc wypełniający salę obłąkańczy śmiech. Nie miał najmniejszego pojęcia kim jest chłopak z hologramu, ani czego właściwie od niego chce, lecz z każdą upływającą chwilą coraz bardziej się go obawiał. W zasadzie to chyba nigdy wcześniej nie bał się aż tak bardzo. I nie chodziło nawet o opowiadane przez chłopaka makabryczne historie, w których chwalił się mordami dokonanymi na jakiś bliżej nieokreślonych ludziach. Zdecydowanie bardziej przerażał go sposób, w jaki tamten się do niego zwracał. 

Słysząc dochodzący z głośników głos, przesycony nienawiścią, butą i pogardą, instynktownie wyczuwał, że miał do czynienia z szaleńcem. Z obłąkanym żądzą zemsty człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym, aby zrealizować swe chore ambicje. Ktoś taki nie zażąda od niego – tak jak początkowo przypuszczał, dostępu do kont bankowych, haseł do tajnych danych czy innych poufnych informacji, lecz odbierze mu to co miał najcenniejsze – życie. 

Dotarło do niego, że jeśli chce przeżyć, będzie musiał wykorzystać wszystkie swoje atuty. Wykorzystać inteligencję, spryt i zaradność, które pozwoliły mu funkcjonować jako Radny w Europarlamencie. Był w końcu zawodowym politykiem, na co dzień pływał w basenie po brzegi wypełnionym rekinami, piraniami i innymi politycznymi drapieżnikami, tylko czekającymi, aby wygryźć go ze stanowiska. Wielu z nich, podobnie jak mężczyzna z hologramu, pragnęło bez wątpienia jego śmierci, a mimo to wciąż żył, wciąż pozostawał dla nich nieuchwytny. A skoro radził sobie przez wszystkie te lata z politycznymi przeciwnikami, to teraz także sobie poradzi. Najpierw jednak musiał dowiedzieć się z kim w ogóle miał do czynienia, poznać swojego przeciwnika.

– Kim…? – odważył się zapytać, gdy obłąkańczy śmiech chłopaka wreszcie przebrzmiał. – Kim jesteś chłopcze?

– Kim jestem? No tak, nie domyślasz się… Ale w zasadzie czego ja się spodziewałem? Przecież żaden z twoich poprzedników się nie domyślił. Żaden nie skojarzył faktów, dopóki ich tymi faktami nie sponiewierałem. Eh… Wszyscy jesteście tacy sami. Zadufani w sobie egocentrycy, narcystyczne sukinsyny potrafiące dostrzec jedynie czubek własnego nosa. Rozgrywacie swoje gierki, bawicie się w rządzenie światem nie bacząc na konsekwencje. Nie zwracając uwagi na cierpienie, na ludzkie tragedie, na trupy jakie składacie na ołtarzu władzy. 

– Ja, ja nie rozumiem co…

– Oczywiście, że nie rozumiesz. Ale zrozumiesz. Obiecuję, że zrozumiesz swój błąd. Zrozumiesz zanim z tobą skończę.

– Posłuchaj chłopcze, ja…

– Homunkulus – przerwał bez ogródek chłopak. – Byłeś jedną z trzech osób, które rekomendowały Radzie Zjednoczonej Europy wdrożenie Homunkulusa. 

– Homun…? Homunkulus? – Radny zadumał się nad słowami chłopaka. – Nie mam pewności, ale brzmi to jak nazwa projektu badawczego. Tak, zapewne chodzi o jakiś projekt badawczy. 

– Projekt badawczy – holograficzna twarz wykrzywiła się w drwiącym uśmieszku. – Dla ciebie to tylko projekt badawczy, ale dla takich jak ja, dla mnie… Dla mnie to był pieprzony koszmar! Niekończący się koszmar, z którego za cholerę nie mogłem się obudzić. Nie mogłem się obudzić, bo tacy jak ty zadbali o to, aby mój koszmar wciąż trwał i trwał. I gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyby nie to, że więksi niż ty wplątali mnie w swoje gierki, to pewnie wciąż bym śnił. Ale przebudziłem się. Przebudziłem się silniejszy. Na tyle silny, aby ukarać wszystkich tych, którzy zmienili moje życie w pieprzony koszmar. 

– Nie wiem, nie wiem co oni ci zrobili chłopcze. Ale zapewniam, zapewniam cię, że nie miałem z tym nic wspólnego. Absolutnie nic. Ja tylko wyraziłem akceptację dla wstępnej wersji tego, hmmm, projektu. Ktoś przekazał mi abstrakt, przeczytałem, najwyraźniej z jakiegoś powodu wydał mi się obiecujący, więc podpisałem dalsze procedowanie. Zresztą nie tylko ja, bo potrzeba podpisów minimum trzech radnych, aby poddać projekt pod głosowanie. Takie mamy procedury w Radzie, tak to… 

– Doskonale znam wasze procedury! Wiem jak działacie, kim jesteście, co wami kieruje. Wiem kto, z kim, kiedy i dlaczego. Wiem o was absolutnie wszystko. Zanim się za was zabrałem, przestudiowałem wszystkie dane dotyczące projektu Homunkulus. Możesz mi wierzyć, że w moim obecnym stanie nie było to szczególnie trudne, choć było tego kilka tysięcy gigabajtów. Ściśle tajne informacje, sprawozdania badawcze, raporty, dane osobowe, a nawet dane bezpośrednio z personali osób zaangażowanych w projekt. Więc nie zgrywaj niewiniątka do cholery, nie zasłaniaj się procedurami, bo dobrze wiem jak to wyglądało. Wiem w jakich okolicznościach podpisałeś ten pieprzony projekt.

– Okolicznościach? – powtórzył nieco niepewnie Radny. 

– Dotarłem do dokumentów, z których wynikało, że udzieliłeś poparcia dla projektu Homuncullus w zamian za posadkę dla córki. Idę o zakład, że abstraktu nie przeczytałeś. Pewnie nawet do końca nie wiedziałeś co podpisujesz. 

– Być może tak właśnie było chłopcze. Zdarzyło mi się dwa może trzy razy, zatwierdzić jakiś projekt bez czytania. Tym bardziej nie powinieneś mieć mi za złe…

– Pieprzenie! W żadnym wypadku nie zwalnia cię to z odpowiedzialności. Wręcz przeciwnie, jak dla mnie jesteś bardziej nawet odpowiedzialny niż sukinsyny, które wszystko to sobie ukartowali. Bo przez takiego przekupnego pajaca jak ty, ucierpiały setki osób. Setki osób, które tak jak ja zostały wyhodowane z komórek macierzystych w tych waszych pieprzonych laboratoriach. Na których prowadziliście swoje chore eksperymenty eugeniczne. Których nieustanie okłamaliście, kontrolowaliście, a w razie komplikacji likwidowaliście. Wiesz ile takich osób było? Ile nas było?! Ilu takich jak ja zostało poświęconych w imię waszych pieprzonych badań?!

– Ja nie wiem, przysięgam. Przysięgam, że nie wiedziałem. Nic o tym nie wiedziałem.

– Czterysta siedemdziesiąt dwa. Właśnie taki numer miał ostatni obiekt badawczy w projekcie Homunculus. Taki numer przydzielono mi. A moi poprzednicy, praktycznie wszyscy oni zostali zlikwidowani. Nie, zlikwidowani to złe słowo. Oni zostali zwyczajnie zamordowani. Niewinni ludzie, zamordowani, i to w świetle pieprzonego prawa! W świetle prawa, które ustanowili tacy jak ty. Które ty ustanowiłeś…

Nienawistny wzrok chłopaka z hologramu przenikał Radnego na wskroś. W duchy kurczył się pod tym spojrzeniem, miał ochotę zapaść się pod ziemię, paść na kolana i prosić o litość, lecz na zewnątrz nie dał po sobie niczego poznać. Stał w bezruchu i z dumnie uniesionym czołem wpatrywał się chłopakowi prosto w oczy. Zachowywał zimną krew, choć wielu w jego sytuacji zapewne by się załamało. Ale nie ktoś taki jak on – wieloletni Radny w Radzie Zjednoczonej Europy, stary wyga zaprawiony w politycznych bojach. “Nie dam się zastraszyć ani wpędzić w poczucie winy, wytrzymam, a potem spróbuję się dogadać z tym szaleńcem”, postanowił sobie. 

– Z tego co mówisz wynika, że mocno cię skrzywdzono. Rozumiem twoje rozgoryczenie chłopcze. Dlatego chciałbym w jakiś sposób zadośćuczynić twoim krzywdom. A musisz wiedzieć, że ktoś taki jak ja, naprawdę dużo może. Zastanów się czego chcesz, a ja ci to dam.

– Daruj sobie to pieprzenie – uciął szorstko chłopak. – Nie muszę się zastanawiać. Doskonale wiem czego chcę. 

– Mów zatem chłopcze. Mów czego ci potrzeba.

– Chcę patrzeć jak zdychasz sukinsynu. Jak ty i tobie podobni zdychają w pieprzonych męczarniach. Tylko to da mi ukojenie. 

– Na pewno jest jakieś inne… – Radny urwał w pół słowa. Nagle zdał sobie sprawę, że traci kontrolę nad prawą ręką. Patrzył z przerażeniem, jak syntetyczne ramię unosi się wbrew jego woli, jak palce zaciskają się w pięść. I zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować ręka samowolnie grzmotnęła go w twarz. Cios był na tyle silny i niespodziewany, że zwalił go z nóg. Próbował się podnieść, czując jak z rozbitego nosa bucha mu krew, lecz wówczas spadł na niego kolejny cios. Syntetyczna pięść uderzyła go ponownie, tym razem na tyle mocno, że na moment stracił przytomność.

– Z każdą chwilą rozczarowujesz mnie bardziej – szydził wyraźnie rozbawiony chłopak z hologramu. – Najpierw ta pożałowania godna ucieczka, potem miganie się od odpowiedzialności, udawana pewność siebie, nieudolna próba przekupstwa, a teraz jeszcze to. Ledwie cię tylko trąciłem, a ty już odpływasz? No proszę cię, zabawa dopiero się zaczyna.

– Ale jak, jak ty?

Do oszołomionego uderzeniem Radnego, wciąż jeszcze nie do końca docierało co się właściwie wydarzyło. Niby zdawał sobie sprawę, że jego syntetyczne ramię zbuntowało się i go zaatakowało, ale nie miał pojęcia jak mogło dojść do czegoś takiego. Bo o ile dopuszczał jeszcze do świadomości możliwość zhakowania zabezpieczeń domu, czy nawet wszczepów ochroniarza Hodora, o tyle ingerencja w protezę wydawał mu się już niemożliwa. 

Jego syntetyczne ramię nie było w żaden sposób podłączone do sieci, co więcej nie miało nawet interfejsu umożliwiającego zdalny transfer danych. A nawet gdyby jakimś sposobem udało się komuś wgrać do protezy złośliwe oprogramowanie, to taki wirus natychmiast zostałby wykryty. Wszak ludzie na jego stanowisku praktycznie co krok testowani byli na okoliczność nieautoryzowanej ingerencji w cybernetyczne wszczepy. 

– Jak zdołałem przejąć twoją protezę? – zapytał chłopak, jakby czytając w myślach Radnego. – Wiesz, sam do końca jeszcze tego wszystkiego nie rozumiem. Gdy pozwoliliście tej swojej Super SI grzebać mi w głowie, to coś co tam wtedy miałem, coś co wgrały mi te sukinsyny z Bastionu. To coś zaatakowało Macierz, zaatakowało i rozerwało na strzępy. I te strzępy, nie wiem jak to się stało, ale w jakiś sposób udało mi się z nimi, hmmm, połączyć. I choć wchłonęłem wtedy zaledwie promil tego, co zostało po Super SI, to i tak otrzymałem dzięki temu wiedzę większą, niż jakikolwiek człowiek przede mną kiedykolwiek posiadał. To dzięki tej wiedzy mogłem porzucić swoje żałosne, fizyczne ciało i przenieść świadomość do Strumienia. Zintegrować z bazą danych, stać się integralną częścią infrastruktury, którą nazywacie cyberprzestrzenią. Nie potrafię lepiej wyrazić tego wszystkiego słowami, które mógłby pojąć tak ograniczony umysł jak twój. Ale musisz wiedzieć, że nie jestem już obiektem czterysta siedemdziesiąt dwa, nie jestem już Arronem Kuźmierzem. Teraz jestem czymś znacznie więcej. Jestem tym, który jest. I potrafię czynić pieprzone cuda. A czymże dla cudotwórcy jest przejęcie kontroli nad ręką takiego robaka jak ty? 

– Jeśli to co mówisz jest prawdą… – zaczął Radny, chcąc sprowokować chłopaka do dalszego mówienia. Doszedł do wniosku, że jedyne co może zrobić, to grać na zwłokę. Wiedział już, że nie zdoła uciec, że nie zmanipuluje ani nie przekupi chłopaka, że nie uda mu się samodzielnie wyrwać z opresji. Mógł jedynie liczyć na pomoc – pozostawionego na zewnątrz ochroniarza, lub kogoś kogo tamten zdołał już zapewne zawiadomić. Być może temu komuś uda się przełamać blokadę domu, odciąć intruza od sieci i zablokować złośliwe oprogramowanie w protezie. Wiedział jednak, że na to wszystko będzie potrzebował czasu. I musiał działać tak, aby sobie ten czas zapewnić.

Chłopak nie zamierzał jednak dać mu ani chwili. Ledwie otworzył usta, poczuł jak ręka znów porusza się wbrew jego woli. Tym razem zdołał asekuracyjnie uchwycić protezę drugą dłonią, zaparł się, lecz równie dobrze mógłby próbować powstrzymać pędzący pociąg. Imitujące mięśnie grafenowe włókna napięły się i bez większego problemu przełamały jego uchwyt. Cybernetyczna dłoń opadła mu na twarz, palce rozwarły szczęki, wdarły się do ust. I zanim zorientował się co mu się właściwie stało, odrzucony strzęp jego języka leżał na podłodze na tle zanoszącego się śmiechem hologramu. 

– Starczy już tego gadania – oznajmił chłopak z wyraźnym truden opanowując kolejne salwy obłąkańczej wesołości. – Twoje przydupasy lada moment przełamią moje blokady, zresetują system i będziemy musieli się rozstać. A przecież jeszcze z tobą nie skończyłem sukinsynu. Najlepsza zabawa jeszcze przed nami. 

Gdy zhakowana proteza znów się poruszyła Radny próbował krzyczeć. Chciał jednocześnie wzywać pomoc, błagać o litość i złorzeczyć swemu oprawcy, lecz z jego okaleczonych ust wydobywał się tylko nieartykułowany wrzask. Wrzaski przeistoczyły się zwierzęcy skowyt, gdy proteza ponownie przystąpiła do ataku. Ogarnął go przeszywający ból – najpierw w okolicach krocza, potem oczu i szyi, który w końcu zlał się w jeden nieprzerwany ciąg cierpień. 

Po długiej, zdającej się ciągnąć w nieskończoność chwili nic już nie słyszał, nic nie widział i nawet ból w umęczonym, okaleczonym ciele zaczynał powoli przygasać. Nie potrafił już zebrać myśli, lecz instynktownie wyczuwał, że życie odpływa z niego wraz z wypływającą z licznych ran krwią. I gdy w końcu zaczął zapadać się w ostateczną, bezdenną ciemność, odczuwał już jedynie ulgę. Ulgę, że tortury jakie zafundował mu chłopak z hologramu wreszcie dobiegały końca. 

– To dopiero początek sukinsyny – gdzieś z daleka zdawał się dobiegać złowrogi głos. – Moja zemsta dosięgnie was wszystkich…